Zobacz zdjęcia Paula Gorycka z wyścigów MTB, treningów oraz codziennego życia sportowca. Śledź jej drogę do sukcesu na rowerze i bądź na bieżąco z jej osiągnięciami!

Przed samym startem czułam lekki stres, ale ten pozytywny. Świadomość, że mogę powalczyć o wygranie spowodowała wyostrzenie zmysłów i zwiększenie czujności. Plan na wyścig? Zrealizowałam. Pod koniec pierwszego podjazdu wyszłam na prowadzenie i resztę dystansu przemierzyłam już samotnie. Na pierwszym bufecie miałam ponad półtorej minuty przewagi! Nie spodziewałam się, że aż tyle wypracuję sobie na zjeździe. Faktem jest, że pojechałam tam wszystko, co jakiś czas uspokajając gorącą głowę, bo jednak bliskość drzew i wszechobecne kamienie nie czyniły trasy łatwą, a ewentualnego lądowania poza rowerem miękkim. Na drugiej i trzeciej strefie zwiększyłam przewagę do około czterech minut, a na czwartej miałam tych minut w zapasie aż sześć. Ostatnią część maratonu pokonałam mocno, ale z drobną rezerwą, żeby nie przeciążyć mięśni i nie złapać żadnego defektu. Jaki był sam wyścig? Trudny. Po półtorej godziny rywalizacji zaczęło nie tyle padać, co lać i trudne – już na suchym – odcinki stały się momentami ekstremalne. Kamienie, takie jak na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, były niczym lód i nie wybaczały błędów – nieodpowiednia linia przejazdu lub źle wybrany moment hamowania kończyły się błyskawicznym kontaktem z glebą. Dotyczyło to wszystkich odcinków, tych na dół i tych do góry. Ja na szczęście stosunkowo szybko zaliczyłam miękki upadek na ściółkę leśną, który jeszcze bardziej pobudził moją koncentrację. I na tym jednym upadku się skończyło. Pogoda spowodowała, że zamiast prognozowanych pięciu i pół godziny jechałam prawie sześć. A że prowadziłam w wyścigu przez ponad pięć godzin, to miałam czas, żeby oswoić się z wygraną. Do końca zachowałam jednak czujność, bo już raz w tym roku prowadziłam podczas pucharu świata, a skończyłam wtedy trzecia. Tym razem dowiozłam zwycięstwo do mety. Moją pierwszą wygraną w pucharze świata…

Dzięki temu świetnemu rezultatowi zrealizowałam też cel awansu w generalce i zameldowałam się na trzecim stopniu podium. Przed tym sezonem puchar świata w maratonie miał być dla mnie nowym bodźcem, który pozytywnie wpłynie na motywację. Po Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu potrzebowałam powiewu świeżości. Oczywiście nie chciałam rezygnować z XCO i XCC, ale postanowiłam zrobić też coś nowego. I to był bardzo dobry pomysł. Co prawda pierwszy start na Elbie, zakończony upadkiem, skurczami i jedenastym miejscem nie zapowiadał spektakularnych wyników. Wyścig w Andorze był już lepszy, zaczęłam spokojniej i skończyłam siódma. W Selvie pojechałam nieco ofensywniej i zaliczyłam pierwsze podium, ustępując dwóm Włoszkom. W Kirchzarten ponad połowę dystansu jechałam w pierwszej grupce, ale skończyłam czwarta. W Gironie po raz pierwszy pojechałam ofensywnie od samego początku i dowiozłam wygraną do mety. Ostatecznie stanęłam na podium klasyfikacji generalnej i osiągnęłam to, co chciałam przed sezonem. Każdy z tych maratonów miał w jakiś sposób szczególną trasę i specyficzne wyzwania. Wszystkie dostarczyły mi niezapomnianych wrażeń i nowych doświadczeń. I tylko jednym zawiodła mnie Girona (albo raczej organizatorzy) – na podium nie zagrali mi Mazurka Dąbrowskiego. W dobie internetu znalezienie hymnu nie jest trudne, choć i tak uważam, że przed wyścigiem powinny być przygotowane hymny każdego reprezentowanego kraju. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak w przyszłości znowu zameldować się na pierwszym miejscu i dać organizatorom szansę na rehabilitację.

Gdy we wtorek piszę ten post, to są już opublikowane cotygodniowe aktualizacje rankingów. W tym maratońskim jestem piąta, piękny wynik. A startowałam tylko w pucharach świata, mistrzostwach świata i Europy i jednym maratonie klasy C2. W przyszłym roku nie będę mieć już przewagi związanej z tym, że konkurentki mnie nie znają. Pojawi się więc nowe wyzwanie. Ale będę mieć też świadomość, że mogę walczyć o najwyższe cele. W tym sezonie zaliczyłam życiówki na ME i MŚ (odpowiednio miejsca czwarte i szóste) i tę tendencję chciałabym utrzymać w sezonie 2026. Praca, którą wykonujemy z moim trenerem od kilku lat przynosi efekty w postaci regularnych życiówek. Wierzę, że będziemy kontynuować ten proces.

white and black letter t-letter blocks
24 września 2025

Zwycięstwo w pucharze świata - od celu do faktu

Puchar świata w maratonie rozegrany w hiszpańskiej Gironie był finałową edycją tego cyklu. Przed startem, jeszcze nie znając trasy, chciałam powalczyć o podium podczas wyścigu i o awans na podium w generalce. Poznanie trasy spowodowało, że cel na wyścig został wyśrubowany i stało się nim zwycięstwo.

Ale od początku. Na papierze trasa przedstawiała się normalnie, czyli nie za lekko, nie za ciężko. 80 km i 3000 m przewyższenia nie robiło na mnie specjalnego wrażenia. Miałam już przecież w nogach 3000 m przewyższenia na dystansie 60 km (puchar świata w Selvie) i 5000 m przewyższenia na dystansie 125 km (mistrzostwa świata Verbier-Grimentz). Po zapoznaniu z trasą zmieniłam jednak zdanie. Początek maratonu nie zapowiadał niczego szczególnego – cztery kilometry delikatnego, asfaltowego podjazdu, po których następowały kolejne cztery kilometry jazdy w górę drogami leśnymi. I tu „delikatność” tej trasy się kończyła. Następował wjazd w singiel, który z małymi tylko wyjątkami prowadził już do mety. I nie był to taki sobie maratoński singiel, tylko singiel zasługujący na bycie trasą olimpijskiej odmiany cross country. Wszechobecne kamienie i korzenie, niekończące się zakręty i rosnące tuż obok drzewa wymagały nienagannych umiejętności technicznych i ciągłej koncentracji. I tak w górę i w dół. Na podjazdach co chwilę trzeba było mocniej depnąć, żeby pokonać kolejny kamienny schodek czy dywan z korzeni, a na zjazdach nie było mowy o odpoczynku.

Wspólnie z trenerem uznaliśmy, że trasa jest bardzo ciężka i … że jest idealnie stworzona dla mnie. Taki wyścig cross country tylko przejechany od razu po sobie trzy-cztery razy. Plan był więc prosty – pojechać czujnie podjazd ze startu i z pierwszej pozycji wjechać na zjazd.

   Zrób swoją  

Strona stworzona 
w kreatorze
WebWave.

Cześć, nazywam się Paula Gorycka-Kurmann. Moją pasją jest kolarstwo górskie. Na tej stronie dzielę się zdobytą wiedzą i doświadczeniem oraz informacjami o sportowej części mojego życia.