Wyścig rozpoczął się chwilę po siódmej rano. Dobrze, że słońce wstało wcześniej, dzięki czemu mój organizm zaakceptował pedałowanie już po szóstej rano (przed maratonem wbrew pozorom też trzeba się rozgrzać). Po starcie jechałam w okolicy 5-7 pozycji. Pedałowałyśmy wyraźnie mocniej niż wcześniej założyłam, że mogę pojechać. Jako że czułam się świetnie, to trzymałam się czoła grupy. Pod koniec podjazdu stawka się poszarpała. Na szczycie byłam druga, ale już po trzech zakrętach wyszłam na prowadzenie. W połowie zjazdu wyprzedziła mnie Włoszka, które jechała wyścig „u siebie” i świetnie znała każdy metr trasy. Na początku drugiego podjazdu miałam pół minuty straty, po której kwadrans później nie został nawet ślad – byłyśmy we dwójkę na czele. I znów – tempo było dla mnie przyjemne, ale nie chciałam zbyt wcześnie atakować. Na szczycie drugiego podjazdu dojechała do nas jeszcze jedna Włoszka. Po drugim zjeździe wyszłam na prowadzenie. Nie atakowałam, ale pojechałam swoim tempem. Na Przełęczy Pordoi miałam minutę przewagi! U podnóża ostatniego podjazdu moja sytuacja wciąż była wymarzona, jechałam z przewagą. Niestety nie udało mi się w pełni utrzymać tempa i obydwie Włoszki mnie wyprzedziły. Z pełnym zaangażowaniem jechałam do mety, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Wiedziałam też, że jedna z Włoszek lubi przestrzeliwać zakręty, więc upatrywałam swojej szansy w dobrej jeździe w dół. Na mecie ostatecznie zameldowałam się trzecia. Wróciłam na podium Pucharu Świata! Po trzynastu latach, w innej konkurencji, ale wreszcie w elicie. Rozpierała mnie radość połączona ze świeżo zwiększoną motywacją do dalszych treningów. Bo dały już teraz piękny efekt, a przecież te najważniejsze dopiero przede mną.
W Selvie miała się odbyć trzecia edycja Pucharu Świata w maratonie. Z jednej strony cieszyłam się, że klocki budujące formę zaczęły układać się w całość, a z drugiej czułam respekt przed trzecim z rzędu startem w maratonie. Miałam przecież na swoim koncie maraton w Andorze poprzedzony wyścigiem cross country (oba na wysokości 2000 m n.p.m.) i mistrzostwa Europy, a czekało mnie porządne wyzwanie. Bo o ile w Andorze maraton był na wysokości i miał 60 kilometrów, to przewyższenie wynosiło 2000 metrów. A w Selvie? Tutaj dystans był ten sam, tylko przewyższenie było równe 3200 metrów…
W związku z tak wymagającą trasą zapoznawanie się z nią podzieliłam na cztery dni. Podjazdy były ciężkie lub cięższe i oczywiście strome. Zjazdy niby długie, ale w porównaniu z czasem spędzonym na podjazdach wydawały się krótkie. W mojej głowie powoli klarowała się taktyka na sobotnie ściganie.
Strona stworzona
w kreatorze WebWave.
Cześć, nazywam się Paula Gorycka-Kurmann. Moją pasją jest kolarstwo górskie. Na tej stronie dzielę się zdobytą wiedzą i doświadczeniem oraz informacjami o sportowej części mojego życia.