Zobacz zdjęcia Paula Gorycka z wyścigów MTB, treningów oraz codziennego życia sportowca. Śledź jej drogę do sukcesu na rowerze i bądź na bieżąco z jej osiągnięciami!

Niedzielny start wyszedł mi dobrze. Jechałam w pierwszej grupie, obserwując co robią najgroźniejsze rywalki. Przed wyścigiem założyliśmy, że pierwsza dziesiątka to realny cel. Trzymałam się więc w czołówce, ale nie w samym czubie. W okolicy dziesiątego kilometra nastąpiło to, co jest możliwe chyba tylko w damskim peletonie, czyli kraksa z niczego… Jako, że byłam na nastej pozycji, to uratować mógł mnie tylko spokój. Tym bardziej, że akurat zaczynała się węższa, techniczna część trasy. Ze stoickim spokojem robiłam swoje wyprzedzając tam, gdzie się dało i oszczędzając siły tam, gdzie było to jedyne sensowne rozwiązanie. Na pierwszej strefie byłam dziewiąta, w oddali widząc zawodniczki przede mną. Dalej konsekwentnie jechałam swoje, co jakiś czas podnosząc głowę i kontrolując sytuację przede mną. I tak metr po metrze zbliżałam się do kolejnych zawodniczek. W pewnym momencie znalazłam się w grupce jadącej na pozycjach 3-7. Obserwując kto jak się czuje systematycznie przesuwałam się na wyższe pozycje, a z tyłu odpadały kolejne konkurentki. Gdy zostałyśmy we dwie dojechały Hiszpanka i Włoszka. Błyskawicznie zmieniłam pozycję, co okazało się dobrą decyzją, bo po kilku chwilach Szwajcarki, z którą wcześniej jechałam już z nami nie było. Około 35 kilometra okazało się, że jadąca z przodu Włoszka opada z sił. I tak na drugim bufecie nasza grupka była już na miejscach 2-4. Liderująca Niemka miała ogromną przewagę, a nas było o jedną za dużo do medalu... Na długim podjeździe prowadzącym do najwyższego punktu trasy Hiszpanka podkręciła tempo. Było dla mnie za wysokie, więc starałam się utrzymać swoje mając nadzieję na to, że dogonię medale na wielokilometrowym zjeździe do mety.

To się ostatecznie nie udało, ale i tak byłam bardzo szczęśliwa kończąc mistrzostwa Europy w maratonie na czwartej pozycji. Do medalu zabrakło mi niespełna stu sekund, ale poprawiłam swój najlepszy wynik w tej imprezie, no i z nawiązką zrealizowałam cel sprzed startu. Kolejny dzień przeznaczony był na podróż do Selvy, ale o tym w kolejnym wpisie.

white and black letter t-letter blocks
10 czerwca 2025

Pięć godzin w siodle i 98 sekund do medalu

Od mojego pierwszego startu w Pucharze Świata w maratonie minął miesiąc, w czasie którego cztery razy stawałam na starcie. Ale! Dzisiaj nie o tym. Dzisiaj o tym, co wydarzyło się w kolejnych wyścigach.

„Mistrzostwa Europy w maratonie przyszły zbyt szybko” – takie myśli towarzyszyły mi przed startem w tej imprezie. Nie byłam zadowolona z prezentowanej formy i miałam wrażenie, że wiele dzieli mnie od „optymalnej nogi”. Mimo to uznałam, że stanę na starcie i podejmę rękawicę.

Do Caselli, oddalonej o około 30 kilometrów od Genui, dotarliśmy w czwartek. Pogoda nie zachęcała do objazdu trasy, więc w nieskończoność przeciągałam wyjście na rower. Ostatecznie o szesnastej zakończyłam leżakowanie po podróży i pojechaliśmy zapoznać się ze środkową częścią maratonu. Trafiliśmy na dwadzieścia kilometrów, które nawet symbolicznie nie były przyozdobione singlem czy techniczną przeszkodą. Do tego w najwyższym punkcie trasy mgła ograniczała widoczność do dziesięciu metrów. W połączeniu z późną porą i okularami przeciwsłonecznymi brak przeszkód technicznych był jednak stanem, który błogosławiłam.

Bez większych nadziei na zmiany rozpoczęliśmy trening w piątek. I tu czekała nas miła niespodzianka – trasa stała się znacznie bardziej urozmaicona i przypominała kolarstwo górskie, a nie gravelowe. Podobnie było podczas sobotniego sprawdzania pozostałych kilometrów przygotowanych ścieżek. Uznałam, że jest w porządku, a w niedzielę trzeba zastosować mądrą taktykę, bo zapowiadał się najdłuższy w tym roku wyścig.

   Zrób swoją  

Strona stworzona 
w kreatorze
WebWave.

Cześć, nazywam się Paula Gorycka-Kurmann. Moją pasją jest kolarstwo górskie. Na tej stronie dzielę się zdobytą wiedzą i doświadczeniem oraz informacjami o sportowej części mojego życia.