I zrozumcie mnie dobrze. Uważam, że każdy powód, żeby ludzie zaczęli się ruszać jest dobry. Jeśli gravelowa filozofia ich do tego zachęci, to fantastycznie. Być może odkryją kolarstwo romantyczne na szutrach i okaże się, że właśnie tego potrzebują. Czy trzeba było do tego dorobić całą ideologię? Wygląda na to, że tak. Bo teraz na nowo kręci się biznes producentów rowerów i biznes organizatorów imprez. I dobrze, nich zarobi, kto może. Mnie to nie przekonuje, ale przekonanych jest wielu.
Tylko tak się zastanawiam, czy my naprawdę potrzebujemy dostarczać sobie nowych impulsów z częstotliwością do jakiej zdolne są skrzydła kolibra? Tak szybko się nudzimy? Tak bardzo brakuje nam samym inwencji twórczej? Obserwują temat gravela i nadal będę to robić. Do tej pory wzbudził we mnie mieszane uczucia, które - spłycając - określam połączeniem podziwu i pogardy. Traktuję to zjawisko jako swego rodzaju fenomen i z ciekawością będę śledzić jego dalsze losy. A może za kilka lat zobaczymy kolejny "nowy" rodzaj roweru?
Rower gravelowy to wynalazek ostatnich kilku lat. Czekaj. Wróć. Wynalazek ostatnich kilku lat? Czyżby? Właśnie o rowerze gravelowym i związaną z nim otoczką chciałabym dzisiaj napisać. Zaznaczę, że nigdy na typowym rowerze zaliczanym do kategorii gravel nie siedziałam, więc wypowiadam się z pozycji obserwatora. A obserwacje moje są takie…
Człowiekowi, który wymyślił hasło gravel i dorobił do niego filozofię należałoby przyznać nagrodę rekina biznesu. Bo czym według mnie jest gravel? Rowerem przełajowym, którego używa się do pokonywania długich dystansów. Ani to szosa, ani mtb, no wypisz wymaluj przełaj. Stworzono do tego nową konkurencję kolarską i mamy już kilku mistrzów świata! Wsiada człowiek na przełajówkę, jedzie przez kilka godzin, głównie po szutrach i bez typowo przełajowych agrafek i proszę – nowa konkurencja i nowy biznes! I owszem, ja sobie troszkę kpię, ale jednocześnie mój podziw dla prostoty i skuteczności tego pomysłu jest prawdziwie szczery. Sama na to nie wpadłam.
Ostatnio byłam w serwisie rowerowym, usytuowanym przy dużym sklepie. Zdarzają mi się takie wizyty rzadko, praktycznie tylko wtedy, gdy gdzieś wyjeżdżam i akurat coś się zepsuje. A lubi się wtedy zepsuć, najczęściej coś małego, ale upierdliwego, przykładowo blokada amortyzatora. No więc byłam w tym sklepie i miałam chwilę, żeby pooglądać wystawione tam rowery. Wśród nich, a jakże, również te gravelowe. I trafiłam na model, w którym dodano z przodu mały amortyzator – skok może 5-6 cm – a opony miały praktycznie taką szerokość jaką ja mam w swoim góralu. I doszłam do wniosku, że idąc w tym kierunku gravelowcy niedługo odkryją na nowo rower górski… Stanie się to szybciej niż pod koniec XX wieku, ale proces zapowiada się podobnie.
Strona stworzona
w kreatorze WebWave.
Cześć, nazywam się Paula Gorycka-Kurmann. Moją pasją jest kolarstwo górskie. Na tej stronie dzielę się zdobytą wiedzą i doświadczeniem oraz informacjami o sportowej części mojego życia.