news
26.09.2023

Szerokie podium na zakończenie obu szwajcarskich serii wyścigów

Pierwszym wyścigiem po powrocie z mistrzostw świata był dla mnie Swiss Bike Cup w Bazylei o randze HC. Bardzo szybka trasa z jednym, stosunkowo krótkim, podjazdem i jednym zjazdem nie jest typowa dla XCO. Stwarza jednak szansę dla zawodników, którzy mają predyspozycje do szosowych klasyków. Ja miałam problem, żeby odnaleźć się na rundzie. O ile podjazd był moim sprzymierzeńcem, to płaskie kręte odcinki wybitnie mi nie leżały – czułam się na nich jakbym jechała pijana (a tak oczywiście nie było), zakręty albo przestrzeliwałam, albo brałam je za wcześnie. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek miała takie odczucia, więc byłam mocno zdziwiona tym, co się ze mną działo. Skończyłam dwunasta.

Już trzy dni później jechaliśmy do Andory. Puchar Świata na wysokości to coś co powoduje u mnie szybsze bicie serca. Wiadomo, że trzeba się do takiego startu specjalnie przygotować, ale ja to po prostu lubię. Wyścigi rozgrywane na wysokości około 2000 metrów n.p.m. rządzą się swoimi prawami, a za błędy taktyczne płaci się słoną cenę.

W Vallnord mogłam wreszcie wystartować w pucharowym short tracku. W połowie dystansu zrezygnowałam jednak z jazdy. Nie widziałam perspektyw na „24”, a kończenie shorta dla samego skończenia mijała się z celem. Miałam nadzieję, że w niedzielę nogi zaskoczą. Tak też się stało. Nogi były mocne, a głowa poradziła sobie z odpowiednim nastawieniem do nagłej zmiany warunków pogodowych – w piątek było 35 stopni i słońce, a w niedzielę 5 stopni i deszcz. Nie przepadam za zimnem, ale poradziłam sobie jak należy i w wyścigu XCO zajęłam 32. miejsce.

Nie dane było mi odpocząć, bo już w kolejny weekend czekał mnie wyścig rangi HC z cyklu Bike Revolution rozgrywany w Huttwil. Ta trasa jest moim zdaniem wyjątkowo ciekawa – jej pierwsza część jest bardzo wymagająca fizycznie i posiada kilka cięższych elementów technicznych, z kolei druga połowa rundy pozwala na złapanie oddechu i wykazanie się zwinnością i szybkością na krętych ścieżkach w lesie. Jeszcze rano mój start stał pod znakiem zapytania z powodu problemów zdrowotnych. Postanowiłam, że spróbuję swoich sił i w najgorszym wypadku nie ukończę wyścigu. Tak się jednak nie stało, a ja po dobrej jeździe skończyłam zawody na dziesiątym miejscu.

W czwartek pojechaliśmy do Les Gets. Tam raz jeszcze mogłam stanąć na starcie short tracka. Tym razem dobrze mi poszło i zakończyłam zmagania na 23. pozycji, zapewniając sobie trzeci rząd na niedzielny start. I o ile w piątek nogi „żarły”, to nie mogę tego powiedzieć o niedzieli. Szczęście podczas ustawiania na starcie sprawiło, że stałam jedynie 30 centymetrów za pierwszą linią. Idealne warunki, jeśli ma się równie idealne nogi. Mi takich zabrakło i po ciężkim wyścigu musiałam zadowolić się 35. miejscem. Dla mnie był to koniec pucharowego ścigania w tym roku.

Po jednym weekendzie przerwy czekało mnie znowu kilka intensywnych dni. W czwartek ponad pół dnia w aucie w drodze do Paryża. W piątek zapoznanie z trasą przyszłorocznych Igrzysk Olimpijskich – najpierw z perspektywy piechura, a później już na rowerze. I ta perspektywa dwukołowa była znacznie lepsza. W sobotę znowu ponad pół dnia w aucie i trening na trasie finałowej edycji Swiss Bike Cup w Gstaad. Niedzielny start poszedł mi jako tako. Wycisnęłam z tego wyścigu wszystko co mogłam, ale zmęczenie podróżami wzięło górę. Dojechałam szósta, zabrakło mi pół minuty do podium. Dodatkowo skończyłam czwarta w generalce. Czyli tak samo jak trzy tygodnie wcześniej w drugim szwajcarskim cyklu. W żadnym nie startowałam z myślą o walce w klasyfikacji generalnej, bo miałam inne cele na ten sezon, a w obu wyszło po całym sezonie szerokie podium.


powrót