news
06.06.2023

Dublet na mistrzostwach Polski

Tegoroczne mistrzostwa Polski  zostały rozegrane w Białce Tatrzańskiej. W niestandardowym terminie (tę zmianę uważam za kiepską z punktu widzenia kalendarza startów oraz zbierania punktów do kwalifikacji olimpijskich), ale wreszcie w województwie małopolskim. Od 2007 roku staję na starcie MP-ków, ale dopiero teraz zawitały one w moje okolice. A przecież również Igrzyska Europejskie są organizowane pod szyldem Kraków-Małopolska, więc i mistrzostwa Europy (taką rangę mają dla nas IE) pojadę „u siebie”.

Mistrzostwa rozpoczęłam oczywiście od czwartkowego objazdu rundy XCO. Jak na trasę budowaną na stoku narciarskim, to uważam, że organizatorzy znaleźli balans między wyczerpującymi fizycznie podjazdami i zaakcentowaniem elementów technicznych. Piątka za zbudowany rock garden – był wymagający, ale przejezdny na kilka sposobów. Co do pierwszego jumpa, to moim zdaniem był na granicy – świetnie wyprofilowany, z dobrym najazdem i czystym lądowaniem, ale jednak bardzo wysoki. I w takim przypadku wszystko jest dobrze, dopóki jest dobrze. Warto, żeby organizatorzy pamiętali, że cross country to jednak nie downhill i chroni nas jedynie kask. Do tego nasze lekkie rowery też poddawane są bardzo wysokim obciążeniom.

Ściganie zaczęło się w piątek po siedemnastej. Wtedy ruszyłyśmy do walki o koszulkę w short tracku. Miałam z tą konkurencją rachunki do wyrównania, więc byłam bardzo skoncentrowana. Wiedziałam co i jak chcę zrobić i trzymałam się planu. Po kilkuset metrach na czoło wyszła Ola Podgórska, a ja usiadłam jej na kole. Ola cały czas jechała swoim mocnym tempem, a ja obserwowałam czy robi błędy, które mogłabym wykorzystać w decydującym momencie. Gdy sędziowie ogłosili, że do pokonania mamy sześć rund zdecydowałam, że zaatakuję na piątym okrążeniu. Zakładałam, że odjadę, ale chciałam zostawić sobie rezerwę, gdyby sytuacja nie rozwinęła się po mojej myśli. W decydującym momencie wyprzedziłam Olę na asfalcie, siłą rozpędu wjechałam krótki, stromy odcinek, a po wyjściu z pierwszego trawiastego zakrętu zaatakowałam. Do końca podjazdu zyskałam kilka sekund przewagi, którą jeszcze powiększyłam do końca rundy. Na ostatnim kółku już tylko kontrolowałam sytuację i szanowałam siły potrzebne na niedzielę. Po brązie w 2021 i srebrze w 2022, teraz wywalczyłam złoto. To był super wyścig, ze świetnym samopoczuciem i idealnym rozegraniem taktyczno-technicznym.

W sobotę zrobiłam delikatną przejażdżkę, potem odwiedziłam Zakopane, a wieczorem wjechałam na jedną rundę, aby odświeżyć sobie czucie trasy. Wszystko poszło dobrze.

Plan na niedzielny wyścig miałam prosty. Pojechać czujnie ze startu, ale nie z pierwszej pozycji i zaatakować na którymś ze zjazdów. Musiałam go jednak szybko zweryfikować. Pierwsza weryfikacja nastąpiła tuż po starcie. Cały pierwszy rząd wystartował mocno, ale po kilkunastu metrach wszystkie dziewczyny (ja też) lekko odpuściły – wyglądało na to, że żadna z faworytek nie zamierzała prowadzić. Przez to wyprzedziły nas zawodniczki z dalszych rzędów. Niestety chwilę później nastąpiła kraksa. Ja byłam czujna i ominęłam ją prawą stroną, korzystając z metody „na hulajnogę”. Rozejrzałam się i okazało się, że w pierwszej ósemce poza mną nie ma nikogo, kogo typowałam do walki o wygraną. Błyskawicznie zmieniłam więc taktykę i mocno pojechałam otwierający podjazd. Kontynuowałam taką jazdę przez całą rundę co na linii startu-mety dało mi dwadzieścia pięć sekund przewagi. Na kolejnych rundach dodawałam około dziesięciu sekund na kółku. Czułam się dobrze, ale jechałam też z pewną rezerwą, bo za ewentualną bombę płaci się na takiej trasie bardzo wysoką cenę. Wszystko szło dobrze do ostatniego zjazdu na przedostatniej rundzie. Poczułam, że coś jest nie tak z tylnym hamulcem. Szybko doszłam do wniosku, że na tej trasie poradzę sobie z jednym hamulcem. Na pierwszym podjeździe ostatniej rundy doszły jednak problemy z przerzutką. I wtedy wiedziałam już, że problemem jest poluzowane koło. Z dużą uważnością oraz swoistą czułością dla łańcucha dotarłam do boksu technicznego, na którym dokręciliśmy koło (moje tylne koło jest na imbusa, więc nie mogę go dokręcić nie mając kluczy). Potem pojechałam już swoje do mety i mogłam świętować obronę koszulki i zdobycie dubletu na mistrzostwach.

To był dobry czas i jestem za niego wdzięczna. Podziękowania należą się mojemu trenerowi Andreasowi Kurmannowi za kompleksowe przygotowanie i ogromną pracę, którą wykonuje. Dziękuję też Mateuszowi i Agnieszce Zenerom i Mariuszowi Miśkowiczowi za pomoc w strefach technicznych. Oczywiście dziękuję za wszystkie okrzyki zagrzewające do walki i każde zamienione z Wami kilka zdań oraz uśmiechy.

Kolejne dwa weekendy spędzę na ściganiu w Pucharach Świata – na pierwszy ogień idzie (prawie) „domowe” szwajcarskie Lenzerheide, a kolejny będzie austriacki Leogang. A już za trzy tygodnie znowu zawody w mojej ukochanej MałoPOLSCE, czyli mistrzostwa Europy. Kibice, przybywajcie!


powrót