news
15.05.2023

Powrót do formy

Po udanym początku sezonu cieszyłam się na chwilę przerwy od ścigania podczas Świąt Wielkanocnych. Nie przypuszczałam, że złapię wtedy infekcję, która będzie się za mną ciągnęła ponad miesiąc.

Wciąż z oznakami choroby, trochę wmawiając sobie, że przecież jest już po, przystąpiłam do wyścigu w Schaan. Dobrze wyszłam ze startu i fajnie pojechałam dwie rundy, ale na tym koniec. Potem walczyłam już tylko z problemami z oddychaniem i wszechobecnym błotem na trasie. Mimo wszystko dojechałam jeszcze dziesiąta i zrobiłam kilka punktów UCI.

Tydzień później był wyścig w Heubach. W czwartek zrobiłam jeden z moich treningowych testów, który absolutnie nie powalił mnie wynikiem. Mimo to zdecydowałam się na start w Niemczech. Efekt był podobny jak tydzień wcześniej w Liechtensteinie. Dobre dwie rundy, a potem spływanie. Znowu do głosu doszły problemy z oddychaniem. Na dwie rundy wystarczyło działania olejków eterycznych, ale potem wszystko wróciło i nie mogłam normalnie oddychać. Dotarłam do mety dziewiętnasta (i tym razem załapałam kilka punktów) i wiedziałam, że mimo tego, że uwielbiam się ścigać, to trzeba wdrożyć plan naprawczy.

Tak też się stało. Razem z trenerem zdecydowaliśmy o odpuszczeniu ścigania aż do pierwszego Pucharu Świata w Novym Meście na Morave i poświęceniu tego czasu na pełne wyzdrowienie i dobry trening. Te decyzje nigdy nie są łatwe, zwłaszcza gdy jest się na granicy zdrowia i choroby – robić trening czy nie robić, a jak już robić to jaki. Jak to wyszło? Przez kolejne dwa tygodnie trenowałam i próbowałam się wykurować. „Próbowałam”, bo szło to bardzo opornie i dopiero w czwartek przed Pucharem Świata poczułam się naprawdę dobrze. Jednocześnie udało mi się zrealizować wszystkie treningi, a cyferki wskazywały, że jest lepiej niż było przed Wielkanocą. Wiedziałam, że jestem gotowa na fajny wynik w Pucharze i tylko wyjście ze startu było dla mnie stresujące – ósmy rząd jest bliższy końca stawki, a elita kobiet startuje gorzej niż elita mężczyzn i znacznie łatwiej o głupią kraksę.

Treningi w Czechach szły bardzo dobrze. Wreszcie fizycznie wszystko się zgadzało, a i technicznie szło mi jak nigdy wcześniej na tej trasie. Niedzielny start wyszedł mi dobrze. Zgodnie z moimi przewidywaniami było nerwowo i kilka razy trzeba było pocisnąć po hamulcach zamiast po pedałach, ale mimo tego rundę startową skończyłam jako 37. Był to zysk dwudziestu pozycji. Na pierwszej rundzie wyprzedziłam kolejne sześć zawodniczek i zakotwiczyłam się w grupce jadącej na pozycjach 28-31. I tak jechałam, z dobrym samopoczuciem aż do czwartej rundy, na której poczułam, że z tyłu mam flaka… Powietrze uchodziło stosunkowo wolno, więc mogłam dojechać do strefy technicznej. Tam nastąpiła szybka zmiana koła i mogłam ruszyć dalej. I tak straciłam około minuty na tej rundzie i spadłam na 38. miejsce. Szybko poczułam, że koło, które dostałam nie jest idealne i tarcza hamulcowa mocno ociera. Jechałam podobnie jak rundy przez defektem, ale nie mogłam wykręcić tych samych czasów. Z „zaciągniętym ręcznym” straciłam kolejną minutę na dwóch ostatnich rundach.

Metę przekroczyłam na 39. pozycji, ze świadomością, że nogi są mocne, technika bez zastrzeżeń, a głowa dobra. Szkoda defektu, bo była szansa na walkę o 28. miejsce i stratę na mecie wyraźnie poniżej pięciu minut. Cóż, nie tym razem. Kontynuuję pracę i liczę na to, że będę mogła w tym sezonie pojechać na miarę zbudowanej formy i bez zbędnych przygód.


powrót