news
30.08.2022

13, 23 i 33, czyli trójki na ME i MŚ

Po dwóch tygodniach spędzonych na zgrupowaniu wysokogórskim wreszcie przyszedł czas na ściganie. Czas w Livigno wykorzystałam w pełni, realizując zarówno treningi długie, jak i intensywne, koncentrując się jednak na tych drugich. Chciałam wreszcie zobaczyć czy zdołałam poprawić swoją formę bardziej niż inne zawodniczki.

Na mistrzostwa Europy w Monachium przyjechałam w czwartek. Najpierw, wspólnie z kadrą narodową, zrobiłam trening na trasie wykorzystując fulla. Po zapoznaniu z rundą zdecydowałam, że wystartuję jednak na hardtailu. Dwie godziny później mogłam ponownie wjechać na trasę podczas drugiego oficjalnego treningu i zapoznać się z nią z poziomu tego roweru, na którym chciałam startować. Łącznie zrobiłam pięć okrążeń i byłam zadowolona z tego jak opanowałam rundę. W piątek pogoda postanowiła spłatać nam psikusa i zaczęło padać. Podczas szukania nowej linii na rock gardenie zaliczyłam bliższe spotkanie z kamieniami. Na szczęście upadałam w trybie „slow motion” i poza drobnymi otarciami niewiele mi się stało. Jak się później okazało w sobotę rock garden został wycięty z naszej trasy ze względów bezpieczeństwa…

Jeszcze na godzinę przed startem elity kobiet, warunki do ścigania były wręcz idealne. Piątkowe opady spowodowały, że przyczepność była wręcz wymarzona, nie było mokro, nie było też za sucho. Pół godziny przed naszym wyścigiem deszcz zaczął się rozkręcać. Miałam wątpliwości co do opon, na szczęście mój trener pomógł mi w podjęciu decyzji – zmieniliśmy „kompromisowe” opony na te, które przeznaczone są na błoto. Na pierwszych dwóch rundach nie były one koniecznością, ale już na kolejnych pięciu zdecydowanie świętowałam w myślach ten wybór. Decydujący podjazd, który większość zawodniczek (łącznie z tymi, które później zdobyły medale) biegała, ja mogłam za każdym razem podjeżdżać. Podczas wyścigu czułam się dobrze. Chciałam zameldować się w dwudziestce, skończyłam dwudziesta trzecia. Mimo, że nie zrealizowałam swojego celu, to byłam zadowolona.

Monachium zorganizowało mistrzostwa Europy w dziewięciu różnych sportach. Poszczególne zawody odbywały się bardzo blisko siebie, co pozwoliło kibicom obejrzeć rywalizację w różnych dyscyplinach. Ja też skorzystałam i przez chwilę podziwiałam finał drużynowy gimnastyków. Super pomysł na łączenie sportów i oby więcej takich w przyszłości!

Tuż po mistrzostwach Europy odbywały się mistrzostwa świata. We francuskim Les Gets zameldowałam się w poniedziałek. We wtorek zrobiłam pierwszy trening na trasie i zmieniłam swoją decyzję co do roweru – wcześniej zakładałam, że w cross country pojadę na hardtailu, a w short tracku na fullu. Skończyło się na startowaniu tylko na fullu. Miałam wrażenie, że trasa jest bardziej techniczna niż w poprzednich latach.

W środę przyszedł czas na mój debiut. Po raz pierwszy wystartowałam w sztafecie w barwach reprezentacji Polski. Wcześniej w tej odmianie jeździłam tylko na mistrzostwach krajowych. W środę jechałam na trzeciej zmianie. Czułam się umiarkowanie, ale oczywiście pojechałam wszystko, co mogłam. Przejęłam zmianę, gdy Polska zajmowała trzynaste miejsce. Na trasie wyprzedziłam pięć zawodniczek! Jedna z nich jednak skontrowała, a dodatkowo wyprzedził mnie Słowak, który jechał z nami na zmianie. Ostatecznie i tak przyjechałam trzy pozycje wyżej i jako dziesiąta zjechałam ze swojej zmiany. Po sześciu zawodnikach Polska skończyła na piętnastym miejscu. Nikogo z nas ono nie satysfakcjonowało, ale przynajmniej skończyliśmy z „akceptowalną” stratą pięciu minut do zwycięzców. Potencjał jest, zobaczymy co będzie za rok.

Dwa dni po sztafecie przyszedł czas na kolejny start – short track. Chwilę przed startem … zaczęło padać. Nie zmieniło to mojego nastawienia, czułam się dobrze i byłam ciekawa tego jak mi pójdzie. Po pierwszej rundzie jechałam w czwartej dziesiątce. Nogi były jednak dobre i sukcesywnie wyprzedzałam kolejne zawodniczki. Robiłam to na podjeździe i na sekcji trawiastej. To był zdecydowanie dzień, w którym znalazłam stan flow i chciałam go wykorzystać. Po dziewięciu rundach dojechałam na metę trzynasta! Bardzo się cieszyłam tym wynikiem, również dlatego, że wcale się go nie spodziewałam. Zakładałam walkę o top 25, więc pojechałam dużo lepiej. Nawet rzęsiście padający deszcz sprawiał mi po mecie frajdę.

Kolejne dwa dni później przyszedł wielki dzień, czyli główny start w cross country. Czułam delikatne zmęczenie po piątkowym short tracku, ale jechałam swoje. Po pierwszej rundzie zyskałam jedenaście miejsc w stosunku do mojego numeru startowego. Na drugim okrążeniu przeskoczyłam o kolejne pięć pozycji. Niestety od trzeciej rundy czułam wyraźne zmęczenie. Zdołałam jednak utrzymać swoją pozycję i zyskać jeszcze jedno oczko. Skończyłam trzydziesta trzecia. Podobnie jak w ME, zabrakło mi trzech miejsc do osiągnięcia celu. Mimo to był to dla mnie udany wyścig i byłam zadowolona z rezultatu.

Podsumowując te cztery wyścigi rangi mistrzowskiej na przestrzeni dziewięciu dni mogę z czystym sumieniem napisać, że jestem usatysfakcjonowana. Dałam z siebie wszystko, uniknęłam głupich błędów i pojechałam swoje. Zaliczyłam też życiowy wynik w short tracku. Teraz pozostaje finał Pucharu Świata w Val di Sole i zamknę najważniejszą część sezonu.


powrót