news
17.05.2022

Ściganie pucharowe rozpoczęte

Tydzień po Świętach Wielkanocnych spędziłam – a jakże inaczej – na wyścigu. Tym razem padło na Chur i nową serię w Szwajcarii. Trasa sygnowana nazwiskiem Nino Schurtera niezbyt pasowała mi do charakterystyki tego mistrza. Długi podjazd po asfalcie, długi zjazd głównie po szutrze z krótkimi fragmentami singli i trochę jazdy po mieście – no nie była to „ninowa” trasa. Moje samopoczucie było umiarkowane i niestety za wiele nie byłam w stanie wyciągnąć z tego ścigania. Skończyło się na dwunastym miejscu.

W kolejnym tygodniu zmieniłam serię zawodów, ale pozostałam w Szwajcarii. Savognin profilem trasy przypomina Albstadt, więc było to dobre przetarcie przed zbliżającym się Pucharem Świata. Dzień przed wyścigiem mocno popadało, co praktycznie uniemożliwiło pokonanie na rowerze nowego, około 200-metrowego fragmentu. Dobrze, że organizatorzy popracowali w tym miejscu w niedzielny poranek, bo głupio byłoby biegać aż tyle na wyścigu cross country. Dla mnie ściganie było słodko-gorzkie. W pierwszej części wyścigu walczyłam o wąskie podium („3”), a w drugiej wypadłam już nawet z szerokiego podium („5”). Dojechałam szósta, zdegustowana drugim pod rząd nieudanym wyścigiem.

Już w kolejny czwartek zameldowałam się w Albstadt, które przywitało nas … deszczem. Tradycji musiało stać się zadość. Na szczęście do niedzieli trasa wyschła i można było skupić się na ściganiu, a nie tańczeniu na rowerze. Pojechałam solidny wyścig, zrealizowałam wszystkie założenia taktyczne, uniknęłam błędów i dojechałam czterdziesta. Majowe ściganie nigdy nie było moją mocną stroną, więc cieszyłam się z tego, że dałam z siebie wszystko i wyszło nieźle. A wynik poprawię gdy przyjdą najważniejsze, docelowe imprezy ;-)

Od lat standardowym połączeniem w kalendarzu naszego Pucharu Świata jest parowanie Albstadt i Novego Mesta. Po chwili oddechu dotarłam więc do Czech. Organizatorzy postanowili przygotować trasę tak, aby była przejezdna w każdych warunkach. Tym razem nie padało, ale uważam, że był to dobry kierunek. Poziom techniczności rundy nie ucierpiał na tych zabiegach, za to zwiększyła się prędkość, a same wyścigi były dla kibiców fascynujące do samego końca. Moje ściganie było trochę gorsze niż w Albstadt – dobrze technicznie, ale nogi nie mogły jechać tak, jak chciała głowa. Cóż, bywa i tak. Przejechałam wszystkie zaplanowane rundy, co przy tym samopoczuciu było moim malutkim sukcesem tego dnia. Jak się nie ma tego, co się chce, to należy doceniać to co się ma. Kolarstwo wielokrotnie mnie tego nauczyło…


powrót