news
24.08.2021

Praca popłaca

Po trzech latach obecności na Mazurach, mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim wróciły w góry. W tym roku odbyły się w Boguszowie Gorcach. Nigdy wcześniej nie startowałam na tej trasie, ale okazało się nie być to żadnym problemem – zresztą żadna z tegorocznych medalistek nie zaliczyła wcześniej startu na tej trasie.

W Boguszowie było sporo korzeni, a przez opady deszczu pojawiło się też kilka sekcji, które dla pewności lepiej było biegać niż ryzykować spotkanie z glebą i defekt. Był też rock garden i jump, a pomiędzy nimi niezbyt długie, ale dość sztywne podjazdy i mnóstwo zakrętów.

Zdecydowałam się na jazdę na hardtailu, co nie było standardowym wyborem wśród zawodników posiadających dwa rowery. Uznałam jednak, że korzeni nie ma tyle co w Novym Meście, a zwrotność roweru i niższa waga na podjazdach w ostatecznym rozrachunku zadziałają na moją korzyść.

Po ponad miesiącu przerwy od startów stres dawał mi się we znaki. Na treningach było bardzo dobrze, ale nie wiedziałam co w tym czasie zrobiły inne zawodniczki i na jaki wynik mogę liczyć. Celowałam w podium, ale wcale nie byłam go pewna. Mimo że zdobyłam do tej pory ponad dwadzieścia medali mistrzostw Polski w różnych konkurencjach, to w przeszłości potrafiłam w moich bardzo dobrych sezonach wrócić z MP bez medalu.

W tym roku było jednak dobrze. Wystartowałam czujnie i pilnowałam swojej taktyki. Technicznie jechało mi się bardzo dobrze. Bez dodatkowych przygód dojechałam trzecia, cel minimum został zrealizowany, a ja po roku przerwy wróciłam na podium MP.

Tydzień później rozgrywane były mistrzostwa Europy w serbskim Novim Sadzie. W tym kraju jeszcze nie byłam i jedyne co wiedziałam, to że będzie gorąco. Do ostatniej chwili mój start nie był pewny, bo po mistrzostwach Polski bardzo mocno się przeziębiłam. Ostatecznie wystartowałam.

Po raz kolejny podjęłam nietypową decyzję co do sprzętu i wybrałam hardtaila. Większość zawodników (w elicie kobiet w całej stawce tylko trzy kobiety zdecydowały się na hardtaila), podejmowała decyzje patrząc na to ile schodów mamy do pokonania – na całej rundzie było to spokojnie około 200 metrów. Dodatkowo podjazdy były po kocich łbach. Ja przejechałam rundę na fullu i rundę na hardtailu – wyszło na to, że mniej wygodnie, ale lepiej na sztywniaku.

Sam wyścig rozgrywał się w ogromnym upale – w cieniu było 37 stopni… Ważne było więc wszystko – chłodzenie przed startem i w trakcie wyścigu, picie odpowiedniej ilości płynów, mądra taktyka. Po starcie na chwilę utknęłam w korku, ale potem mogłam się już systematycznie przebijać do przodu. Wszystko układało się bardzo dobrze i dojechałam 23. W trakcie wyścigu, od jego połowy, miałam drobne problemy z przerzutką – okazało się, że trochę się odkręciła. Nic dziwnego przy ogromnych wstrząsach, na które narażała nas mnogość schodów w twierdzy Petrovaradin. Moje ręce na szczęście wytrzymały, choć na ostatnich schodach ostatniej rundy było ciężko.

Tydzień po wyścigu w Serbii stanęłam na starcie wyścigu HC w Bazylei. Jak co roku było tam wiele dobrych zawodniczek. Na początku chciałam zastosować manewr, który dwa lata temu pozwolił mi wyjechać z rundy startowej na pierwszej pozycji. Tym razem okazało się jednak, że w miejscu mojego ataku jest zwężenie i zamiast wyjechać na pierwszej pozycji, wyjechałam niemalże ostatnia, daleko poza czterdziestką. Przez cały wyścig poprawiałam swoją pozycję, czułam, że nogi są bardzo mocne, a tylko przez błąd na starcie i drobne potknięcie na trzeciej rundzie nie mogłam walczyć o pierwszą szóstkę. Skończyłam trzynasta, ale wiedziałam, że jestem mocna.


powrót